Głowa czy nogi?

poniedziałek, stycznia 26, 2015


Mówi się, że jak ktoś nie ma w głowie, to ma w nogach. Wyjątki podobno mają i tu i tam... A wszyscy wiedzą jak jest z wyjątkami - zawsze są jakieś problemy ;-) .



Vega od zawsze była psem pobudliwym i histerycznym. Nie jest to najlepsza kombinacja cech, ale też nie taka, z którą by żyć się nie dało. Na początku bywało ciężko, ponieważ tkwiłam w beznadziejnym przekonaniu, że większość psich potrzeb ulokowana jest w ich nogach. W związku z tym bardzo szybko doprowadziłam Vegsonika do stanu pawie-niezniszczalności-fizycznej, co w praktyce oznaczało, że czasami można było uznać ją za "wybieganą", jednak w żaden sposób nie wpływało to na jej pobudliwość i nie umniejszało stałej chęci działania - czytaj -  chęci do podejmowania działań jakichkolwiek, z przewagą tych destrukcyjnych. Jednocześnie ja zwykle nie byłam do tych działań angażowana - wręcz byłam elementem, który z obrazka należałoby usunąć. Permanentnie. 

Na szczęście po epoce ciemnoty umysłowej i zabobonu czas na epokę renesansu. Z historii wiemy, że rozwiązanie to okazało się dość korzystne dla ludzkości i tak samo stało się z nami. Tak więc, pełna wątpliwości jak kmiotek, któremu ktoś naświetlił zalety kąpieli, zaczęłam z Verosią uczęszczać na szkolenie. I nagle okazało się, że gdy umysł zaniemoże to i nogi nie pomogą, a przyznać trzeba było, że umysł za nogami pozostawał daleko w ... tyle.
Dość szybko okazało się, że nieskończone zapasy ATP dostarczane do nóg, kończą się w mig, gdy mają zasilać głowę, a i odbudowanie zapasów jakieś takie leniwsze jest i pomysłów głupich mniej, gdy mózgownica zostanie wystymulowana w odpowiedniej częstotliwości.
Regularny trening nauczył Vegę, że energię warto podzielić równomiernie na łapy i na łepetynę, za to na moje nogi i łepetynę spadł obowiązek zapewnienia możliwości odpływu jednej i drugiej energii. Tak oto w przyrodzie zapanował bilans energetyczno-metaboliczny (bez pierwiastka destrukcji w tle).

Vega regularnie trenować zaczęła w wieku około 1,5 roku, i trwało to przez następne 5,5 roku. Przez pierwsze 3 lata treningi były dość intensywne, a potem agility stało się, trochę z musu, większym priorytetem niż cokolwiek innego i skupiłyśmy się na nim. Paradoksalnie zredukowało to ilość treningów. Pod koniec 2012r problemy z nogami Vegi były coraz bardziej uciążliwe, w 2013r właściwie nie trenowała z powodów zdrowotnych, w 2014r wydawało się, że wszystko jest pod kontrolą, aż do maja, kiedy jednak okazało się, że nic nie jest w porządku. I nie było. Nie jest nadal.

Po prawie 6 latach regularnych treningów oderwałam Vegę od nich granatem. Nie celowo, niby z wyższych powodów, ale to przecież wcale nie znaczy, że jeśli coś jest niezamierzone i nie mamy na to wpływu, to jest dobre. W 2013r sytuacja wyglądała tak, że nie domagał i umysł, i ciało, i teoretycznie sprawę ujmując, trenować można było - ale bardziej dla samego chyba bycia na placu z (lekko nieobecnym i mniej lekko sfrustrowanym) psem, niż dla realnego przećwiczenia czegoś. Kolejny rok zaczął się dobrze, odbudowałam jej kondycję, odchudziłam, Vega czuła się zwyczajnie dobrze i zdecydowanie czekała na powrót do "normalności". A potem w maju zaniemogły same nogi. Zaniemogły mocno, w fatalnym momencie, pierwszy raz aż tak. Stwierdziłam, że bezpieczniej będzie zrezygnować z agility, a zająć się czymś, co pozwala jej się wyżyć, a po czym nie utyka. Dostałam wręcz obłędu na punkcie jej umięśnienia, bo im bardziej była nabudowana tym mniej widziałam objawów, co nie jest niczym dziwnym. W tym wszystkim zapomniałam tylko o jednej rzeczy. O głowie. Tak samo swojej jak i jej.

Konkluzja jest prosta: podróże w czasie jednak są możliwe! Ja zaliczyłam ponowną wizytę w ciemnogrodzie, czy raczej powinnam była napisać, zaćmieniogrodzie. Vegowe ATP znów powędrowało do łap, a mózgownica oszalała... Z głodu. Najpierw cicho o sobie przypomniała, potem przeprowadziła manifest z zamieszkami, ale przyszedł czas żeby trochę pochorować i sprawa się rozeszła... Ostatecznie jednak wszystko kołem się toczy, i tak oto wytoczone zostały najcięższe działa załadowane histerią i desperacją. Te właśnie dwa odczucia zastąpiły destrukcyjne zapędy, które Vega przejawiała gdy była mała i nic nie robiła.  Dość urlopu, dość L4, ideę slow life rozjechał czołg, a mojemu psu popękała głowa. 
Chciałam dobrze, wyszło jak zwykle. Wyrządzone krzywdy trzeba odkupić i teraz ja ATP z nóg, musiałam przetransportować do mózgu. I powiem Wam, że to nic prostego (i to nie dlatego, że jestem mniej wyjątkowa niż mój pies!).

Wprowadzając psa w świat treningów, wymagając od niego coraz więcej, staramy się (a przynajmniej powinniśmy), żeby to polubił, żeby stało się to czymś ważnym. I pies podejmuje wyzwanie, stara się i często daje z siebie wszystko. I to staje się ważne. Nie wiem, czy mogę powiedzieć, że ważne jak powietrze, ale patrząc na Vegę jestem skłonna powiedzieć, że potrzebuje tego. Tak długo jeśli chociaż jedna jej część będzie sprawna. Jest to kolejna rzecz, która uzmysławia mi jak wielką odpowiedzialnością jest sport z psem. To nie jest tylko zabawa. Nie można czegoś psu pokazać, sprawić, że to pokocha, a potem powiedzieć mu, ot tak, że to koniec, taki na zawsze. Nie bez konsekwencji. 

Vega jasno dała do zrozumienia, że albo wybuchnie, albo wpadnie w depresję, jeśli nic się nie zmieni, a chyba nie muszę mówić, że żadna z w/w opcji mi nie odpowiada. Plan naprawczy już gotowy, z konieczności trwa okres przygotowawczy. Bywa ciężko, zwłaszcza gdy Vercia emituje swoje ultradźwięki, albo wskakuje mi (niespodziewanie) na głowę. Ale damy radę, bo przecież koniec końców to wyjątkowe mieć i w głowie, i w nogach, i naprawdę zbrodnią byłoby gdyby taka wyjątkowość zmarnowała się. Prawda?

fot. Julia Biernat

You Might Also Like

4 komentarze

  1. Widac ze duzo z Vega przeszlyscie. I az sama nie wiem co napisac...
    Trzymamy kciuki aby udalo Ci sie opanowac Vege i abyscie znalazly to co bedzie dla was dobre :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Gratuluję takiego zapału do pracy nad psem mimo wszechobecnych problemów. Trzymam kciuki żeby było już tylko lepiej!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dobrze, że wpadłam na tego posta ! :) Właśnie dumałam nad tym, czy przypadeczkiem by rudej opętanej nie zwiększyć dawki ruchu ze względu na zwyżki energii. Ale myślę - że podobnie jak z Vegą nie tędy droga. Ona wciąż jest wprowadzana w cudowny świat klikera i szkolenia, na razie, ze względu na rozliczne inne problemy z umysłem nie wprowadzamy psich sportów. Jednak mam wrażenie (może mylne, może nie), że wysiłek psychiczny stoi u niej na równi z fizycznym.

    Czytając Twoją wypowiedź uderzyła mnie kwestia, że nie ma dla nas nadziei. Że zawsze będzie to pies 'specjalnej troski'.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U Vegi problem był nieco inny - to, że przez jakiś czas Vega nie mogła trenować było podyktowane jej zdrowiem (czy raczej jego brakiem) i kontrolowany ruch był dla niej właściwie jedyną opcją. Vega od zawsze miała duże potrzeby fizyczne i sam wysiłek psychiczny, bez porządnego fizycznego zawsze w końcu odbijał się na jej pracy i zachowaniu w negatywny sposób. Oczywiście u niej ta "negatywność" była, nazwijmy to, "subtelna". W tym momencie sytuacja się odwróciła i tak jak była od zawsze przyzwyczajona do dużej ilości pracy (naprawdę dużo i ciężko) i dużej ilości ruchu, tak w pewnym momencie zabrakło tego pierwszego (z mojej winy również) prawie całkiem - pies się w tej sytuacji kompletnie zagubił, przez jakiś czas to znosił, próbował sobie radzić, a ja, głupia tego nie widziałam. Ocknęłam się dopiero kiedy problem bardzo narósł i mam tego wyraźne efekty. Nie sądzę, żeby podobny problem mógł dotknąć psa, który nigdy niczego nie trenował na poważnie, albo takiego który okazjonalnie sobie poklika, czy nawet coś pobiega na hopkach. Jeśli pies czegoś nie zna, nie będzie tego chciał. Vega trenowała w pewnym momencie (poza normalnym życiem, spacerami, bieganiem przy rowerze itd.) agility i obi, startowała w zawodach z obu tych dyscyplin, dodatkowo 2 lub 3 razy w tygodniu jeździła na ślady, i pomagała przy zajęciach z posłuszeństwa cywilnego. Dla niej naprawdę różnica pomiędzy tym, a niczym to jak żyć i nie żyć. Zwłaszcza, że w takiej intensywności trenowała 3 lata (poza śladami), kolejne 3 skupiałyśmy się na agility i okazjonalnie robiłyśmy coś z obi, czasem tropiłyśmy, trochę pomagałyśmy na innych zajęciach. Prawda jest taka, że ona praktycznie tylko takie (czytaj - pełne pracy) życie zna i ciężko od niej oczekiwać, żeby się zmieniła. Skoro do tego ją, świadomie, przyzwyczaiłam to biorę za to pełną odpowiedzialność (i naprawiam to co zepsułam) ;-) .

      Czytam Waszego bloga od jakiegoś czasu (na pewno od początków Ruby u Was) i uważam, że jej problem jest zupełnie inny i myślę, że jego rozwiązaniem nie jest ani więcej biegania, ani więcej trenowania, czy ćwiczeń. Nie wydaje mi się też, że będzie to pies 'specjalnej troski', ani że jest to jakiś potworny potwór ;-) .

      Usuń

Obserwatorzy

Czytamy