Sezon czas zacząć?

środa, maja 06, 2015

Przyszedł czas na drobne uaktualnienie tego co się u nas dzieje. Mamy w końcu bardzo późny początek sezonu. A początki są... 



... trudne. Nudne. Brudne. Nie lubię. Właściwie powinnam napisać, że nie cierpię początku sezonu. Praktycznie zawsze przerabiam ten sam scenariusz i za nic w świecie nie potrafię (nie chcę?) się do niego przyzwyczaić. Scenariusz początku sezonu ma trzy zasadnicze punkty:
1. Początek roku - wszystko zapowiada się pięknie. Budujemy formę.
2. Już prawie sezon - forma zbudowana, dużo motywacji. Świetlana przyszłość przed nami.
3. Zaczynamy sezon - przeprowadzam się do gabinetu weterynaryjnego, wszystko wali się i pali, a w wolnej chwili (której naturalnie nie mam, ponieważ walczę ze skutkami armagedonu) może trenowanie? Hehe, jakie trenowanie?

Ad. 1. i 2.
fot. J.Biernat
Jestem bardzo zadowolona z zimowej pracy nad formą i kondycją. Przede wszystkim dlatego, że zimę przepracowaliśmy naprawdę sumiennie. Szczególnie jestem dumna, że udało mi się przebiegać właściwie cały ten okres (poza felernymi dwoma tygodniami) - to było dla mnie spore wyzwanie, bo nigdy wcześniej nie biegałam zimą i raczej do głowy by mi nie przyszło, że kiedykolwiek będę to robić i jeszcze to lubić. No a burasy, wiadomo, śmigały ze mną.
Psy oprócz tego miały trochę 'siłowni'. Niestety plan na wydłużenie czasu nabijania masy trochę bardzo mi się rozjechał i ostatecznie wyszło tego jakoś 8 tygodni i kilka pojedynczych 'od czapy' treningów. Trochę szkoda, ale stało się, jak się stało. Prawda jest taka, że to co te treningi miały zrobić - zrobiły. Od strony czysto fizycznej nie byłam dla nich, nawet w trudnych warunkach, jakimś strasznym obciążeniem, ale czymś, z czym bez problemu dawały sobie radę.

fot. J.Biernat
Od stycznia do kwietnia Piks dzielnie trenował ze mną agilitki na hali, a gdy pogoda pozwalała to tłukł również slalom na dzielni. Fajnego kopa motywacyjnego dały mi te treningi i zarysowały to co udało nam się zrobić od końca lata. Zaczęliśmy robić wreszcie strefki.


Vega w tym czasie wróciła do obi. Zaczęłam porządnie grzebać w zmianach pozycji i w zaczętym-ale-nie-skończonym przerabianym dostawianiem do nogi. Ogólnie wyszła cała masa rzeczy, które potrzebują poprawienia, odświeżenia, udoskonalenia, lub zmian. Przy okazji przerobiłam aspekt świadomości łap w dowolnej konfiguracji, a kto wie, jak bardzo Vega jara się możliwością podniesienia tylnej nogi, ten rozumie że było to spore przedsięwzięcie ;-) . Wszystko to dało pozytywny efekt w kwestii sklejania rozwalonej Verciowej psychiki (o czym pisałam w którymś poście).

Jest motywacja, jest forma, jest pozytywne nastawienie, a więc czas na...

Ad. 3.
To musiało nastąpić. Zaczęło się od plagi chorób różnych w kombinacji jedna po drugiej. To jest chyba coś czego najbardziej nienawidzę. Bo, że dużo martwienia się było i że dużo nerwów zjedzonych z tej okazji to chyba nie muszę mówić. Niby nie było to nic poważnego, a ot np. wirusówka. Taka ze sraczką, rzygaczką i przyśpieszonym trybem zrzucania kilogramów (wcale nie aż tak nadprogramowych). No i cóż z tego, że to niespecjalnie powalające schorzenie, jak negatywne efekty i tak będą, bo zaraz mamy spadek masy, przemęczenie psychiczne i wymęczenie fizyczne organizmu. Nic fajnego, zwłaszcza jak już wcześniej coś było nie tak - a oczywiście było, bo przecież z powodu wirusówki nerwów bym nie przejadała.
Początek sezonu sportowego to zwykle też początek sezonu na cokolwiek co ludzie sobie wymyślą. Pojawia się słoneczko, robi się cieplej, nowa energia w gawiedź wstępuje i chęć do działań. I w efekcie, nawet jeśli we mnie żadna nowa niesamowita energia nie wstąpiła to ilość mojego wolnego czasu gruntownie zmalała. A przecież wszyscy wiemy jak szalenie niebezpieczne i niekorzystne jest życie w stresie!
I tak w treningu - praktycznie każdym - porobiły nam się dziury, motywacja powiedziała, że wróci za jakiś czas, co zresztą i tak nie miało aż takiego znaczenia, bo na całe trenowanie czasu zostało trochę mało. Tym bardziej jest to wkurzające, że ja z tych, którzy takich 'wymuszonych' przerw nie lubią. I szkoda mi strasznie tego okresu, bo uważam, że byłby sprzyjający na lajtowe wprowadzenie się w nieco intensywniejszy tryb treningowy.

No ale. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Zwłaszcza, że w tym całym natłoku zdarzeń udało nam się wyskoczyć do Zuzolandii i podładować baterie. Teraz (tfu, tfu) wszystko jest okej i wygląda na to, że powinno być do przodu, w sensie że już w tym dobrym kierunku :-) . We mnie też wstąpiła odrobina pozytywnej energii i mam trochę nowych pomysłów (tak, na bloga). Mały, prywatny armagedon już za nami, motywacja wraca, czyli... Sezon można uznać za otwarty!



You Might Also Like

4 komentarze

  1. Niestety trzeba zmierzyć się z różnymi problemami, a te najgorsze zawsze przychodzą wtedy kiedy mamy motywację do działania ;) Najważniejsze, że udało się Wam je przetrwać i brniecie do przodu :D U nas za to sezon letni nie jest wymarzonym czasem na treningi, bo gdy temperatura przekracza 25 stopni, suni odechciewa się czegokolwiek ;) Najwięcej dzieje się u nas przez wiosnę, jesień i zimę, a lato przeznaczamy na sztuczki i górsko-morskie wyprawy :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noo, podobno w życiu nie można mieć zawsze łatwo :) . Dla nas to czy jest "sezon" czy nie zależy głównie od tego czy aura pozwala skakać hopki na podwórku bez większego ryzyka, chociaż w tym roku to i tak oszukiwaliśmy, bo trenowaliśmy zimą.
      Skoro Abi nie ma ochoty na pracę w upale to może po prostu ćwiczcie sobie wcześnie rano lub późnym popołudniem? Chociaż czas laby każdemu jest potrzebny!

      Usuń
  2. W końcu nie zawsze wszystko musi wychodzić. Życzę Wam powodzenia! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki! Mam tylko nadzieję, że choroby dadzą burasom odpocząć!

      Usuń

Obserwatorzy

Czytamy