Piku



Imię: PAN PIKUŚ Mysia Zagłada vel. Pikuś
Pseudonim artystyczny: Piki, Pi, Pikson, Pip, Dziadu
Rasa: Parson Russell Terrier
Data urodzenia: 04.10.2012r
Matka: REAL KUNG FU PANDA Equus (Panda)
Ojciec: Stromy Wight's AZURNO (Whisky)
Maść: tricolour
Wysokość: ~35cm
Waga: 6,5kg
Trenuje: agility

Pikuś w przeciwieństwie do Vegi był bardzo przemyślanym wyborem. W sumie może nie tyle on sam, ale jego rasa. Długo zastanawiałam się i rozważałam różne "za" i "przeciw", aż w końcu doszłam do wniosku, że raz się żyje i że to wydaje się być TO.
Napisałam do hodowli i od razu strzał w dziesiątkę. Panda, gdy tylko zobaczyłam jej zdjęcie, przypadła mi do gustu. Miała te charakterystyczne kurwiki w oczach (zresztą "podbitych") i z opisu pasowała idealnie - piłkowy oszołom, który niczego się nie boi i biegałby calutki dzień, najlepiej szczekając przy tym. Tata był gościem z zagranicy (urodził się w Niemczech, mieszka w Danii) i krycia w Polsce miały być jego pierwszymi - dowiedziałam się, że jest zrównoważony, i co prawda nie drze się z taką namiętnością jak Panda, ale na punkcie piłki ma podobnego jobla. Dodatkowo dobrze zaaklimatyzował się po przyjeździe do Polski w zupełnie obcym stadzie kilkunastu psów i właściwie w ciągu kilku minut, zupełnie bez strachu czy niepewności zaakceptował fakt, że będzie to jego nowy dom na dłuższy czas. Zresztą każdą nową dla siebie sytuację przyjmował ze stoickim spokojem. Na stronie hodowli pełno było jego zdjęć z pozorantem, lub piłką w pysku, a na ich kanale YT znalazłam filmiki z bikejoringu i kilka ujęć obi. Dalsze przeszperanie rodowodu tatusia pokazało mi, że jego całkiem bliscy krewni agilitują i to nieźle. Byłam bardzo ukontentowana i rozpoczęłam prawie roczne oczekiwanie na miot.
To czekanie wydawało się trudne, ale prawdziwe trudności pojawiły się gdy pupsy były już na świecie. Głównie dlatego, że mój zdrowy rozsądek postanowił wziąć urlop - od kiedy zobaczyłam zdjęcie szczeniaka-pirata (białego z podbitym okiem) wszystkie moje myśli ograniczały się i tak tylko do niego. I znów wszystko potoczyło się jak w bajce, bo ten właśnie "pirat" okazał się być najmniejszym, najbardziej zadziornym i ciekawskim PSEM z miotu - i Agnieszka (hodowczyni), która dla odmiany zdrowy rozsądek zachowywała, to jego typowała jako tego, który spełnia moje wymagania. Gdy dowiedziałam się, że roboczo nazywa się Pikuś, lub zamiennie Mały Wkurw, sprawa właściwie była przesądzona. W pierwszy dzień grudnia 2012r. decyzja zapadła ostatecznie.

Bajka i sielanka jednak szybko się skończyła, bo Pip z całą swoją słodkością i urokiem pokazywał mi, że jest prawdziwym parson russell terrorem. Kiedy w wieku 9 tygodni zaczął znaczyć teren, ja zaczęłam po cichu wątpić w to, że jakiekolwiek reguły i wiedza o psach obejmują takie przypadki. Z drugiej strony byłam w nim absolutnie zakochana.
To co z tą sprzecznością? No cóż, Piki to taki terrier nie-terrier, zwłaszcza jeśli rozważyć stereotypowy obraz tej grupy. Do wszystkiego co można o nim powiedzieć spokojnie po przecinku można dodać "ale nie" i na 99% dopiero z tym dodatkiem otrzymamy zdanie prawdziwe.
Terrier, ale nie? Mi zawsze terriery kojarzyły się z oszołomami, takimi pod każdym względem. Pikuś natomiast jest ostoją spokoju, jest potwornie zrównoważony i na początku trzeba było bardzo się napocić, żeby wykrzesać z niego jakieś emocje. Co ciekawe - wydobycie z niego emocji bardzo szybko pokazało, że terrierza natura gdzieś w nim jest, tyle że głęboko. I z drugiej strony, jak każdy terrier, Pikuś jest kompletnie odjechanym adrenalinocholikiem. Przy tym wszystkim naprawdę bardzo bardzo rzadko zdarza mu się "zgubić" mózg - no może jeśli nie liczyć startu przy bieganiu na pasie (ale to już historia na inną notkę).
Pikuś jest twardy. Ale nie, nie jest betonem. Przejmuje się presją i przejmuje się emocjami, ale na zupełnie innym poziomie, niż np. Vega, która jest miękka i trochę histeryczna. Za to wyczuwa je z równą łatwością jak ona.
Jest szalenie inteligentny i mądry. Tak życiowo. Naturalnie czyni to go jeszcze trudniejszym materiałem do urobienia, zwłaszcza, że potrafi być uparty i zawzięty. I znów nie w ten idiotyczny sposób "nie bo nie" - jego upartość polega na dążeniu do celu różnymi drogami, a jeśli żadna z nich nie działa zawzięcie szuka innej - głównie wtedy, gdy nikt na niego nie patrzy. To dodatkowo czyni go mistrzem wykorzystywania KAŻDEJ nieuwagi do swoich niecnych czynów. Błyskawicznie zauważa też każdy schemat i bezbłędnie rozróżnia sytuacje. Uczy się szybko - niestety, wszystkiego. Również tego, że za sprawą swojego reksiowego uroku osobistego może osiągnąć bardzo dużo. Jeśli więc myślisz, że naprawdę wskakuje Ci na kolana dlatego, że ma ochotę tam posiedzieć i się pomiziać to grubo się mylisz - z dużym prawdopodobieństwem chodzi o cukiernicę znajdującą się gdzieś w pobliżu, albo o ten okruszek, który NA PEWNO gdzieś tam jest. A zanim zejdzie, gdy będziesz już go miał dość - 10 razy sprawdzi, czy aby na pewno musi, i czy przypadkiem fatalnie nie pomyliłeś się mówiąc mu "złaź". Ostatecznie przecież zawsze może nagle ogłuchnąć. Behawioralnie. W całej swojej mądrości kompletnie jednak nie umie nauczyć się tego, że zabawki, chociaż dają się rozwalać, w większości nie nadają się do jedzenia, albo przynajmniej są ciężkostrawne, podobnie jak patyki, kapcie i inne, z definicji, niejadalne rzeczy. I że tych niejadalnych rzeczy nie należy, mimo wszystko, wywlekać z niedostępnych miejsc w celu potajemnej konsumpcji.
O tyle, o ile ludzie zwykle są dla Pikusia przyjemnym urozmaiceniem, o tyle psy stanowią tę grupę, za którą on szaleje. Niańczy szczeniaki (i kociaki), a gdy jakiś pies nie chce się z nim bawić będzie się wyginał tak długo, aż delikwent się podda i chociaż chwilę z nim popląsa.
Oprócz tego Piks kocha wszelkie futrzaste zabawki, skakanie, klikanie, no i oczywiście cukier. Nie będzie dla nikogo pewnie zaskoczeniem, jeśli powiem, że uwielbia też wąchać i ganiać ptaki.

Pip, mimo wielu przymiotów, nie jest łatwym psem. Bardzo długo był dla mnie do połowy rozwikłaną zagadką, w której połowicznym rozwiązaniu i tak zawsze było coś nie grało. Ucierał mi nosa tyle razy, że ciężko to nawet zliczyć. Jednocześnie ucząc mnie nieporównywalnie więcej - choć były to bardzo trudne lekcje, często okupione frustracją, bezradnością i łzami. Po dwóch latach razem nadal zastanawiam się co jeszcze w nim siedzi i czym może mnie zaskoczyć. Po dwóch latach razem jestem też pewna, że damy sobie z tym radę.
To była miłość od pierwszego... Ymmm... Zdjęcia. Cóż więc poradzić? Z uczuciami nie ma dyskusji, ustawicznie więc sprawdzamy, które z nas jest bardziej uparte i chyba, powoli, dochodzimy w tym do perfekcji :-) .
A jeśli ktoś miałby jeszcze wątpliwości co do moich przekonań, to powiem krótko - raz terrier, na zawsze terrier!

Obserwatorzy

Czytamy