I zawody Pikusia - mission completed
wtorek, maja 12, 2015
W zeszłą niedzielę pojechaliśmy na zawody. Treningowe to prawda, ale gdzie lepiej można potrenować startowanie niż na zawodach treningowych? ;)
Pip tor i plac zna od małego. Od małego, 7-tygodniowego. Wtedy nie przyjeżdżał tam trenować czy ćwiczyć, po prostu biegał i bawił się. Oczywiście gdy Pikuś znacznie podrósł robiliśmy różne rzeczy związane z agility. Braliśmy nawet udział w dwóch seminariach. Z perspektywy czasu uważam, że było za wcześnie (Pip miał wtedy 1,5 roku) i nie był to zbyt dobry pomysł (ale człowiek uczy się na błędach - a najlepiej oczywiście na swoich). Mieliśmy też przerwę spowodowaną podejrzeniem choroby serca (która chorobą serca okazała się nie być) oraz jej diagnozowaniem. Tak to nam się wszystko średnio kleiło, aż do sierpnia właśnie. Bo wtedy poważne trenowanie zaczęło się - pierwszy wpis z treningu w moim zeszycie to data 12.08.2014.
Po niecałych 8 przetrenowanych miesiącach przyszedł czas na skonfrontowanie się z atmosferą zawodów. Byłam niepocieszona, bo w kwietniu na torze bywaliśmy raczej gośćmi i miałam poważną zagwozdkę związaną z wyznaczeniem celów.
Przed każdymi zawodami wyznaczam sobie cele, które chciałabym wypełnić. Nie brzmią one enigmatycznie jak: "przebiec tor", albo "wygrać" - takie sformułowania są zbyt ogólne i w podsumowaniu ciężko stwierdzić, czy się je wypełniło. To ma być konkret. W końcu, w pocie czoła, ustaliłam, że chciałabym uzyskać: normalną (czyt. z naturalnym zaangażowaniem) zabawę i pobiec w kontakcie z psem.
Pierwsza rzecz odnosiła się raczej do Piksa. To jest strasznie nierówny pies i tak samo jest z jego motywacją. Chociaż przyznać szczerze muszę, że to chyba ja jestem głównym problemem i człowiekiem małej wiary w swoje zwierzątko. Bo zwierzątko w zasadzie jeśli chodzi o zabawę zachowywało się tak jakby było ze mną sam-na-sam. Pip plan wypełnił w 101%, bez żadnego zastrzeżenia, zawahania, po prostu!
Drugi cel zdecydowanie dotyczył mnie. Na zawodach mózg zostawiam, w większości, w namiocie. Pustostan prześwituje przez moje oczy świetnie komponując się z o rozum proszącą miną, ale to jeszcze nic, bo przecież bez mózgu obwodowy układ nerwowy jest cokolwiek upośledzony i całości dopełniają żyjące własnym życiem kończyny. Ogólnie wygląda to mniej więcej jak niezła jazda po kwasie, tudzież desperacki waleń-style (tzn. styl biegania a'la waleń wyrzucony na piaszczysty brzeg - to mój, autorski stajl). Oczywiście w tym wszystkim jest też pies, który na moje nieskoordynowane ruchy musi jakoś reagować. Vega zachowywała się wtedy tak, jakby ktoś podłączył ją pod prąd. Oczywiście wcześniej zostawiając mózg w klatce. Z Piksem ze wszystkich sił chciałam tego uniknąć. Pierwszym krokiem do tego było staranne przemyślenie i zaplanowanie startu po zapoznaniu z torem. Ten punkt wypełniłam. Tor trochę wymusił na mnie zostawienie psa na starcie, co średnio mnie cieszyło, bo Pip nie umie zostawać na starcie. Tzn. nie nauczyłam go, bo nie było to żadnym priorytetem i w sumie chyba starty z zostawania na treningach mogę policzyć na palcach dwóch rąk. Oczywiście stres związany z tym, że "on tego nie umie, co terazterazteraztreaz?!!?!" wyłączył przynajmniej 3/4 powierzchni mojego mózgu z użycia, ale! Nie było to wyłączenie permanentne.
Ostatecznie wyszło to tak, że pierwszy przebieg w większości zdominował bezmózg-bieg, aż dotarło do mnie, że mój pies biegnie za mną z miną 'WTF MATKA!'. I wtedy nastąpiło przewodzenie nerwowe, tudzież przebudzenie. I gdy ja się obudziłam to Piks (chociaż nadal z miną "czo te baby") pobiegł zdecydowanie bardziej jak on. Na drugim biegu zostawanie już tak mnie nie spięło w związku z czym tutaj już miałam kontakt z ziemią, nawet na tyle, żeby zjarzyć się w trakcie biegu jak okropnie wypchnęłam psa przy tunelu. Podsumowując więc ten cel wypełniłam tylko częściowo - ale i tak lepiej niż przewidywałam. Daję sobie 65%.
Z pozytywnych niespodzianek mamy zostawanie (nie ćwiczone, a jednak było) utrudnione o to, że biegała przed nami suka z cieczką (tu miałam też trochę obaw, bo po wejściu na teren Piks wlizał się tak w trawę, czy raczej siki, gdy nie patrzyłam, że ślinił się i kłapał następne pół godziny) - tymczasem na starcie mój terror miał to kompletnie gdzieś. Mój mały piesek nie dał się zgnieść mojemu stresowi. No i czy wspomniałam, że poza torem był absolutnie cudowny? Nie? To BYŁ CUDOWNY!
Na zawodach treningowych z tego cyklu organizowanych przez DogCampus nie byliśmy pierwszy raz, więc tutaj jak dla mnie bez zaskoczeń. Organizacja bardzo dobra, wszystko zmieściło się w czasie. Jak zawsze fajna loteria fantowa ze szczytnym celem, miłe, ciekawe torki. Fajne nagrody dla najlepszych. Aż szkoda, że Zawody Dla Przyjaciela są tylko raz w roku ;) .
Jestem zadowolona strasznie, strasznie i prze-mocno :) . Pi przeszedł moje najśmielsze oczekiwania (ja, człowiek małej wiary), ja sama nie przeszkadzałam mu tak bardzo jak czasem potrafię (wow, Zuza, wow), cele bardziej spełnione niż nie. To czego zdecydowanie potrzebujemy to otrzaskania i jeżdżenia, startowania. Ja żeby ogarnąć swój ogolony łeb a wraz z nim kończyny, Pikuś żeby rozwinąć skrzydełka - a co za tym idzie prędkość. Jak na pierwsze zawody było bardzo dobrze, zwłaszcza, że nie braliśmy udziału we wszystkich biegach i sporo musieliśmy czekać. Do tego średnio przespana noc (pewnie niechcący go budziłam), wczesna pobudka (tego Pikusie NIE lubią) no i brzydka pogoda. Pip biegał trochę nieśmiało, trochę zachowawczo - tu wychodzi brak doświadczenia i podejrzewam, że trochę zmęczenie i emocje. Ale to jest do wypracowania. To co najważniejsze to to, że pierwszy, najgorszy, krok za nami. I jakby tego było mało to jeszcze pozytywny ten krok! Mission completed! ;)
5 komentarze
Przecudnie! Gratulacje! Tylko gdzie foty?? :D
OdpowiedzUsuńTeż czasem mam wrażenie, że to ludzie bardziej gubią mózgi, niż psy bo denerwują się, jak psy zareagują na daną sytuację. Fajnie, że Pip Cię zaskoczył. Pozostaje w takim razie wytrwale trenować i czekać na następne zawody. ;)
OdpowiedzUsuńW takim razie gratki :D U nas problem zawsze jest po mojej stronie, zaczynam się mega stresować, nie jestem tak wyluzowana jak na treningach, więc i moje zachowanie jest inne co nie wpływa pozytywnie na Abi ;) Zawsze podziwiam tych, którzy startują na dużych zawodach i są w stanie ogarnąć psa i przede wszystkim siebie. Najważniejsze, że pierwszy (i najważniejszy) krok za Wami :)
OdpowiedzUsuńTo bardzo ludzkie, denerwować się i tracić koordynację ruchową w takiej sytuacji. Jestem pewna, że na obecną chwilę dałaś z siebie wszystko :) Z biegiem czasu i doświadczeń na pewno będzie Wam coraz łatwiej wykrzesać więcej z tego, co udało Wam się wypracować w domu.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Was, że daliście radę! Suczka w cieczce to rozproszenie godne mistrza!
Pozdrawiamy,
Kasia i Cookie
piescookie.blogspot.com
Hej, nominowałam Cię do nagrody Liebster Blog Award :) Więcej informacji tutaj: http://arkabc.blogspot.com/2015/06/lba-czyli-i-mnie-dopado-liebster-blog.html
OdpowiedzUsuńMiłej zabawy :)